Za kilka godzin opuszczam McLeodGanj nocnym autobusem do Manali. Dzisiaj po poludniu pierwszy raz ujrzalam tu skrawek blekitnego nieba i dopiero wtedy zdalam sobie sprawe, ze od 4 dni jedyne co widzialam to mleczna biel, dziwne uczucie;) Na szczescie chmury i mgla w koncu sie troche odsunely, dzieki czemu moglam ujrzec jak cudowny widok sie stad rozposciera. Chcialam wrzucic pare zdjec, ale dzisiaj aparat w ogole ze mna nie wspolpracuje, w ktoryms momencie nie chcial sie nawet wylaczyc, takze bylam pewna, ze ta cala tutejsza wilgoc go zabila.
Wczoraj wieczorem zapisalam sie w koncu na kurs medytacji Vipassana, ktory ma sie odbyc tutaj od 15 do 26.09. co prawda musze poczekac na maila z potwierdzeniem, do tego czasu nic nie jest pewne, ale teraz zamierzam jechac bardziej na polnoc, przez Leh do Srinagaru i wrocic tutaj na kurs. Kurs jest sprawdzony, wiele osob, z ktorymi rozmawialam zna osrodek, w ktorym odbywaja sie te kursy, takze nie jest to na pewno podstep jakiejs sekty;)
Odwiedzilam dzisiaj Muzeum Tybetu, w ktorym znajduja sie dokumenty i relacje potwierdzajace i swiadczace o napasci Chinskiej Rapubliki Ludowej na Tybet. wstep kosztuje 5Rs, muzeum nie jest zbyt duze, ale dokumenty i teksty, ktore mozna tam obejrzec sprawiaja, ze ciezko jest wyjsc stamtad z usmiechem na twarzy. Ogolnie chodzac po McLeod caly czas towarzyszy mi lekka melancholia, nie ma w tym w sumie nic dziwnego, skoro gdzie sie nie spojrzy widnieja Tybetanskie flagi, albo napisy w stylu "Free Tibet", "We miss Tibet". Pomimo niezbyt sprzyjajecej pogody mimo wszytsko mysle, ze warto bylo tu przyjechac.